Zapraszamy do przeczytania krótkiego wywiadu z Dawidem Tkaczem, mieszkańcem Prudnika, który niedawno zajął drugie miejsce w ultramaratonie Jesenická stovka.
PMP: Jak się czuje człowiek po pokonaniu tak morderczej trasy?
D.T.: Nie wiem, czy trasę można by nazwać morderczą. Dlaczego? Bo wiele zależy tu od subiektywnych odczuć pokonującej trasę człowieka. Szereg czynników wpływa na poziom morderczości trasy: długość trasy, oznakowanie, budowa terenu, przewyższenia, wysokości, na których się poruszamy, warunki atmosferyczne, przygotowanie fizyczne i taktyczne biegacza, zawartość plecaka, to czy mamy „dobry dzień” (poważnie).
Nie wiem, jak czują się wszyscy inni, którzy pokonują ultra dystanse, więc wypowiem się za siebie.
Dla mnie trasa nie była mordercza. Było we mnie jeszcze dużo mocy. Niestety, na ostatnich 5-ciu kilometrach trasy kontuzjowana niegdyś noga odmówiła ze mną współpracy – nie chciała dać się zmusić do biegu. Potrzebowała trochę marszu… Dopiero po czasie dogadaliśmy się i znów truchtałem. Brzmi to trochę komicznie, ale taka sytuacja miała miejsce. Dlatego też nie doleciałem na metę wespół ze zwycięzcą J100, z którym truchtałem niemal od początku do końca, a który pokonał trasę z czasem 11:36, a ja 11:59. Przez chwilowy marsz w końcówce zagubiłem się nieco na trasie, bo nie za bardzo rozumiałem z opisu i mapy, którędy mam się poruszać.
Na pewno odczuwam zmęczenie. Błogie zmęczenie. Nie oznacza to, że boli mnie całe ciało. Nogi bolą… Wiadomo… Ale mnie idzie o takie zmęczenie, którego nie potrafię umieścić w konkretnym punkcie swojego ciała…
Jestem mega szczęśliwy… Z resztą to po mnie widać, bo ludzie zwracają mi uwagę, że jestem taki pogodny i pozytywnie nastawiony do życia: roześmiana twarz, dobry nastrój… Po pokonaniu trasy J100 cieszyłem się bardzo, że spełniłem kilka ze swoich marzeń: wziąłem udział w biegu, zszedłem z czasem poniżej 12 godzin, zająłem miejsce na podium, przebiegałem przez Branną i jej okolice, pokonywałem trasę Ovčárna – Velký Máj – Jelení studánka –Ztracené skály – Skřítek. Byłem zadowolony, że znów zagościłem w Jesenikach, że mogłem zachwycić się ich pięknem, nabrać w płuca świeżego powietrza…
Reasumując stwierdzam, że są we mnie braki „zasilania”, ale jestem bardzo rad.
PMP: O czym rozmyśla się podczas pokonywania tak długiego dystansu?
D.T.:O wszystkim i o niczym… Czasem się nie myśli, po prostu lecisz… (śmiech) Podczas biegów maratońskich i ultra słucham „żywej” muzyki – szybkiej, skocznej, mocnej. Są to różne gatunki muzyczne. Niekiedy zagłębiam się w tekst, podśpiewuję. Rozglądam się wokół siebie i patrzę na roślinność, poruszające się wokół mnie żyjątka, wdycham w płuca więcej powietrza, chłonę zapachy, skupiam się na przyjemnych doznaniach, jakie wywołuje na moim ciele wiatr, podziwiam widoki drąc się wniebogłosy z zachwytu… Tak, na trasie przeżywam pewnego rodzaju orgazmy duchowe. Nieraz rozważam różne sytuacje z mojego życia, podejmuję decyzje na przyszłość. Zdarza się, że snuję biegowe plany na kolejny trening…
PMP: Jak oceniasz organizację imprezy i atmosferę na trasie?
D.T.: Do dzisiaj nie doszedłem do tego, kto jest organizatorem Jesenickiej stovki i jakoś nie kwapię się do szukania odpowiedzi na tą wątpliwość. Wiem, że głównodowodzącym był Martin Benc – człowiek, który moim zdaniem liczy sobie niewiele mniej lub więcej lat ode mnie. Na swoim fejsowym profilu w rubryce data urodzenia napisał, że jest z rocznika 1991. Miał ze sobą cały sztab dobrze zgranych ze sobą ludzi, co śmiem stwierdzać po poczynionych przeze mnie obserwacjach…
Przygotowanie imprezy, jej przebieg oceniam bardzo wysoko. Za zaledwie 200 koron wpisowego (ok. 32 zł) każdy z uczestników dostawał kolorową mapę A3 z zaznaczoną na niej komputerowo trasą, dwustronnie zadrukowaną kartkę A4 z opisem trasy i miejscami na potwierdzenia swojej wizyty na kolejnych punktach kontrolnych, kartkę A4 z opisem w języku angielskim (ale mocno okrojonym). Na dwóch tajnych punktach kontrolnych była możliwość zajadania się do woli bananami, pomarańczami, solą, picia Kofoli, piwa… Na mecie każdy dostawał piękny dyplomik formatu A5 potwierdzający pokonanie trasy. Niepotrzebne na czas mierzenia się z trasą rzeczy zostawialiśmy na sali gimnastycznej w Střední odborná škola a Střední odborné učiliště, Gen. Krátkého 30, w Šumperku. Tam też można się było przespać do niedzieli, skorzystać z prysznica, zjeść ciepły posiłek, napić herbaty, napojów… Za niewielkie pieniądze taki wypas… W Polsce za takie coś to trzeba by wywalić przynajmniej 100 zeta…
Co do oznaczenia trasy, to uważam, że było dobre. Nieraz na drzewach były przymocowane kartki A4 z nadrukowaną strzałką, sugerującą, w którym kierunku dalej się poruszać. Był tekst, że idzie o J100 i prośba, by nie usuwać kartek… Był na nich umocowany element odblaskowy, żeby w nocy łatwej zauważyć podpowiedzi.
Niejeden uczestnik mógłby mi teraz wyrzucić, że oznaczenia nie do końca były dobre w okolicach Brannej, gdzie zmienił się przebieg szlaku. Wszystko było jednak na mapie zaznaczone, opis też był przejrzysty. Przynajmniej dla naszej trójcy na czole imprezy… Myślę, że ewentualne błędy nawigacyjne uczestników to w dużej mierze kwestia rozumowania i stopnia zmęczenia… Mam za sobą wiele biegów po górkach i wiem, jak to jest…
Atmosfera na trasie… Hmmm… Przednia. Dobrze się nam biegło z Václavem i Jiřím, co ten ostatni potwierdza w swojej relacji na blogu (www.pancha-runner.blogspot.cz/2014/05/jesenicka-100.html). Pogawędziliśmy trochę w trakcie biegu, kibicowaliśmy sobie wzajemnie… Pogoda dopisała, tzn. nie padało. W nocy nie było za gorąco. W okolicach świtania na Keprniku coś tam posiorbiło z nieba, była gęsta mgła i biegliśmy w chmurach… Gdy dzień się rozkręcał, to robiło się coraz goręcej, ale było znośnie. Atrakcje na trasie też były: świeże powietrze, dużo zieleni, sarny i zające przebiegające przez drogę, dużo ciszy w nocy, przedzieranie się przez zarośla, czy krzaczory, asfalting, błotko, kałuże, „masaż” stóp podczas biegu po kamyczkach wielkości jajek, przeskakiwanie przez zwalone w poprzek drogi drzewa, były podbiegi, zbiegi, napieranie po płaskim, cudowne widoki… Była możliwość odświeżania się zimną wodą z potoków
i studzienek… Przewiało mnie bardzo, bardzo na „pustkowiach” czerwonego szlaku od Ovčárni do Jeleníej studánki (ogromna a`la łąkowa przestrzeń praktycznie z samą trawą i małymi krzewami).
Dodam może jeszcze, że w nagrodę dostałem między innymi biegową nerkę Inov pro race 3 wartą ponad 200 złotych o której długo marzyłem.
Super impreza. Gorąco polecam.
PMP: W jaki sposób przygotowywałeś się do Jesenickiej stovki?
Nie przygotowywałem się jakoś specjalnie pod tą imprezę ani fizycznie, ani psychicznie. Jak zwykle biegałem sobie w tygodniu po okolicznych pagórkach myślami będąc skupionym na tym, że w weekend standardowo czeka mnie wybieganie (dla mnie słowo to oznacza bieg po górzystym terenie na dystansie powyżej 35 km). Starałem się spać dłużej niż 6 godzin i jeść posiłki „z prawdziwego zdarzenia”.
Jeśli idzie o to, ile czasu spędziłem na zakupach i pakowaniu się na zawody, to myślę, że zleciało mi na to ok. 40 min;p A więc niewiele czasu potrzebowałem na przygotowania (śmiech).
Twoje pytanie mógłbym ugryźć jeszcze inaczej i odpowiedzieć tak: przygotowania do zawodów trwały u mnie od około drugiego roku życia… To wtedy jakoś intensywniej moi rodzice zaczęli zabierać mnie (a z biegiem lat i kolejnych potomków) na łono przyrody. Mając zaledwie dwa latka samodzielnie wszedłem pierwszy raz na szczyt Biskupiej Kopy wejściem dla „niedzielnych turystów” od strony Ziemowita! Pytałem ostatnio mamy
i potwierdza, że miałem dwa lata, że szedłem sam, nie pozwoliłem sobie na niesienie mnie, trzymanie za rękę. Ale musiałem być uparty (śmiech).
Jak tak sobie wspominam moje dzieciństwo, to widzę je mniej więcej tak: w dzień powszedni szkoła, potem posiłek, odrabianie zadań, rycie na kartkówki, sprawdziany. Po prostu nauka, niemal bezustanne uczenie się… W czasach przedszkolnych zdarzało się, że z placówki oświatowej nie trafiałem do domu, ale do samochodu, a dalej do lasu… (śmiech) Weekend zawsze był wypełniony wycieczkami: rowerowymi, pieszymi. I to nie do sklepu i z powrotem… Jeździliśmy rowerami do Pokrzywnej, by pośmigać po lesie i pagórkach, pruliśmy na kole na Krnov i dalej, nieraz pod wiatr… Ileż to razy tato zabierał naszą familię samochodem np. do Jarnołtówka, gdzie zostawialiśmy auto, by pospacerować, pobawić się na łonie natury grając w piłkę nożną, skacząc na skakance, którą była gruba lina holownicza z jednej strony umocowana do drewnianej barierki, a z drugiej trzymana i kręcona przez tatę… Ile to razy skakaliśmy przez różne przeszkody, biegaliśmy tam i z powrotem… Och i ach…
Wypady na parę dni do Wrocławia też nie wyglądały „normalnie”. Bo do samochodu zabieraliśmy rowery. Nocowaliśmy w namiotach u ciotki. Ulice stolicy województwa dolnośląskiego przemierzaliśmy pedałując… Ależ to było wspaniałe…
Mam masę szczątkowych wspomnień z tych wszystkich wycieczek i wypraw (napomknę jeszcze o prawie udanym wejściu na Pradziada w wieku około 6 lat, gdzie brnęliśmy coś koło lata w śniegu, tacie jadącym na rowerze, który wiezie na ramie z przodu brata, a w ręce trzyma zepsuty rower, wypad na ognisko, na którym zamiast siedzieć wciąż lataliśmy to tu, to tam), ale układają się one w konkretną całość: nieustannie w ruchu, w biegu, bardzo dużo aktywności fizycznej na świeżym powietrzu. Te wszystkie małe i duże wypady dawały mi kopa na cały tydzień… To one wytworzyły u mnie jakiś taki fundament pod to, co teraz robię w wolnym czasie, pod to, czego dokonałem na Jesenickiej stovce.
Wiem, że w szkole średniej dużo mniej czasu spędzałem w otoczeniu przyrody… Mieszkając podczas studiów w Opolu zacząłem tęsknić za zielenią, za pięknem natury, za świeżym powietrzem, za widokami w górach, za sporą dawką ruchu. Wystartowałem więc w Prudnickim Maratonie Pieszym we wrześniu 2010 na trasie 50 km z myślą o jak najszybszym pokonaniu dystansu, ale nie na zasadzie przebiegnięcia go w całości – wtedy był to dla mnie kosmiczny dystans. Gdyby mi ktoś powiedział, że za dwa lata zaliczenie biegiem maratonu po górach będzie dla mnie banalne, to kazałbym człowiekowi puknąć się w czoło. Na PMP ubrany byłem w tanie ciuchy trekkingowe, taszczyłem za ciężki plecak (65l przestrzeni wypełnione po brzegi różnymi rzeczami – jak się potem okazało niepotrzebnymi gratami), organizm wyrzucał mi potężne braki snu z ostatniego tygodnia… Po drodze zaliczyłem chyba wszystkie możliwe kryzysy… Mimo to walczyłem dzielnie i do mety dotarłem po jakoś 8 godz. 30 min. Byłem bardzo zadowolony. Od tamtego czasu rozpocząłem pracę nad swoją kondycją i pokonywaniem w coraz szybszym tempie „grubych” dystansów, szukając odpowiedzi na krążące w mojej głowie pytanie, po co to robię i co mi to daje? W końcu wypracowałem sobie rozwiązanie mojego „problemu”:]
Chciałbym wystartować w przynajmniej dwóch biegach–zawodach, za których ukończenie otrzymałbym punkty, umożliwiające mi start w przyszłorocznym Biegu Ultra Granią Tatr: 20-21.06. Sudecka Setka (liczę na max. 11 godzin), 20–21.09. II Bieg Dokoła Kotliny Jeleniogórskiej (ok. 140 km trasa, 5100 m przewyższeń, spodziewam się ok. 19 godzin).
Mój udział w imprezach biegowych jest w dużej mierze zależny od sytuacji finansowej. Zawody kosztują. Nie chodzi tu tylko o wpisowe, ale i o koszty dojazdu i powrotu, noclegu, wydatki na wyposażenie. Przydałby się sponsor…
Chęci są, w grę wchodzą pieniążki…
7.06. – bieg Jesenicka 60 (poniżej 6–ciu godzin).
14.06. – rajd pieszy Rychlebska 40. (poniżej 4–rech godzin).
09.08. – Hostýnská osma (64 km biegu, 3000 m przewyższeń, w 8 godzin?) lub IV Rajd Prudnik–Pradziad (ok. 7 godzin)
23.08. – YES!enicky Maraton, 42 km biegu przez główne szczyty Jeseników (poniżej 3 godzin 45 min.?)
Tak mniej więcej przedstawia się harmonogram imprez biegowych lub rajdów pieszych, które chciałbym zaliczyć biegiem. Na chwilę obecną nie mam sprecyzowanych planów na cztery ostatnie miesiące roku poza Kotliną, bo nie wiem, jak będzie się przedstawiać moja sytuacja osobista. Na pewno nadal będę śmigał na krótkich i długich dystansach, ale nie wiem, czy uda mi się być na jakiejś zorganizowanej imprezie.
PMP: Czym dla Ciebie jest bieganie?
Bieganie jest dla mnie wspaniałym sposobem na wykorzystanie wolnego czasu, okazją do pracy nad swoją kondycją, niekiedy „chwilą” ucieczki od rzeczywistości. Uważam je za czynność tak oczywistą, jak wstawanie z łóżka, mycie się, jedzenie, „mierzenie się” z codziennymi sytuacjami życiowymi. Jednak w odróżnieniu od ww. nieustannie mnie ono ekscytuje, bawi, przynosi wiele radości, szczęścia. Jest dla mnie czasem, kiedy ciągle doświadczam czegoś nowego, uczę się, odpoczywam, nabieram w płuca świeżego Luftu, karmię zmysły tym, co mnie otacza, odchamiam się, „przepracowuję” różne kwestie, momentem, kiedy wzmacniam się fizycznie i psychicznie.
PMP: Dziękujemy za te krótkie odpowiedzi i w imieniu braci sportowo-tustystycznej życzę wielu sukcesów w walce z terenem, czasem i samym sobą.
Posted by cezaryol on 26 Maj 2014 at 09:57
Ja nie mogę. Ale gaduła:)
Posted by Józek on 26 Maj 2014 at 21:44
Ultramaraton …. zostawię na zimowe wieczory 🙂
Posted by Kasia on 27 Maj 2014 at 08:35
Świetny wywiad. Dawid tak trzymaj! Jak przebiegniesz grań Tatr to jeszcze przed Tobą Ultra trail du Mont Blanc . Serdecznie gratuluję .
Posted by Dawid Tkacz (prudnicki Kilian Jornet) on 27 Maj 2014 at 23:58
Chęci są… Kondycja też… Niestety, bardzo wiele zależy od kasy…